-
Uciekasz… - smętnie się uśmiechnąłem.
- A za chwilę będę uciekać z Kołobrzega. - powiedziała, oznajmiła to całkiem
beztrosko.
- Trochę szkoda, że już wyjeżdżasz. - powiedziałem cicho gdy niespodziewanie
urwała.
- Szkoda? - cały czas uśmiechała się beztrosko.
- Szkoda… - bąknąłem naiwnie.
- Hahaha… - dziewczyna roześmiała się rozbawiona moją naiwną reakcją.
…szkoda… - zaczęło wzbierać we mnie rozdrażnienie - …wyjedzie, a ja jak ten kretyn… a ja nie
potrafię jakoś normalnie zagadać… wyjedzie i nigdy więcej nie spotkam już jej…
- A często jesteś w Kołobrzegu? - spytałem usilnie próbując podtrzymać naszą,
nie klejącą się rozmowę.
Nie
odpowiedziała. Nie odezwała się.
…nie usłyszała mnie?… - zaniepokoiłem się - …czy aż tak ma mnie już dość?…
- Często jesteś w Kołobrzegu? - powtórzyłem nieco głośniej - Joanno?
…Joanno?… - nogi ugięły się pode mną - …teraz, to chyba przesadziłem…
- Zależy… - westchnęła cichutko. Nie uraziło jej użyte przeze mnie, zbyt
może śmiało jej imię.
…przecież tak ma na imię… - pocieszyłem się.
- No, tak... - bąknąłem nieśmiało. Czułem, że znów zaczynam się gubić - ale mam
taką nadzieję… wiesz, że...
- Że? - spytała zaintrygowana, gdy zająknąłem się i umilkłem. Gdy zbyt już długo
milczałem nie mogąc zdobyć się na dokończenie tego, co próbowałem powiedzieć.
- …że to nasze spotkanie niedługo znów powtórzymy. - wypaliłem nabierając nagle
pewności siebie.
- Hahaha... - znów zaśmiała się tym swoim beztroskim, dźwięcznym śmiechem -
Może... kto wie…
…może… kto wie… - zadudniło mi w uszach - …naśmiewa się …drwi sobie ze mnie …bo gadam jak potłuczony …bo bredzę
jak ten kretyn…
Promenadą, którą
szliśmy w kierunku latarni morskiej snuli się kuracjusze i wczasowicze
rozleniwieni ciepło świecącym dziś słońcem, tą zaskakującą jak na tą porę
typowo wiosenną pogodą. Kwietniowe słońce, które nagle, tak niespodziewanie
zaświeciło pełnym blaskiem zwabiło ich tu w sporej ilości i sprawiło, że pusty
do niedawna nadmorski deptak nagle zaroił się tłumem wędrujących w różne strony
ludzi ale ja, zajęty rozmową z tą, tak niespodziewanie spotkaną dziewczyną,
zajęty układaniem zdań, których i tak nie potrafiłem wypowiedzieć zupełnie nie
dostrzegałem.
…Joanna… - uparcie dudniło mi w głowie - …zaraz wyjedzie …i nie będzie już jej …i nigdy już jej nie będzie…
Szedłem
nic nie widząc, bo jedynym co teraz istniało dla mnie na tym świecie była ona.
Była ta piękna dziewczyna. Była przed chwilą poznana Joanna. Szedłem czując, że
jestem tak bardzo, tak wyjątkowo szczęśliwy, że to właśnie ona idzie obok mnie,
że idziemy razem i nie zważałem wcale na nich, na mijających mnie ludzi.
Zdarzało się czasem, że potrącałem zupełnie tego nie widząc kogoś, kto
przechodził zbyt blisko mnie.
W
pewnym momencie omal nie przewróciłem starszej kobiety, która nie zeszła w porę
z obranej przeze mnie drogi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz