Szukaj na tym blogu

czwartek, 30 czerwca 2005

strona 33




- Maciek... - Asia patrzyła na mnie uważnie - bo naprawdę to teraz nic już nie rozumiem...
   …skoro zacząłem mówić… - nie czułem kolan, nie czułem nóg, bałem się, że zaraz, że za chwilę się przewrócę - …po jaką cholerę zacząłem to mówić!?…
- Eee... w zasadzie to nic takiego, - widząc jej radośnie skrzące się do mnie oczy ocknąłem się, z wolna zaczynała powracać moja pewność siebie i powiedziałem odwzajemniając uśmiech Joanny - nic szczególnego, ale... ale te twoje spodnie... kurde… wiesz, bo…
- Spodnie? - przerwała mi.
- Spodnie. - powtórzyłam znów się gubiąc i znów z niechybnie ośmieszającym mnie trudem i zawstydzeniem powiedziałem te słowa, powiedziałem zaledwie część tego co chciałem powiedzieć - Bo masz chyba spodnie... no wiesz…
- No mam. - Joanna nadal sprawiała wrażenie, że nie domyślała się co chcę jej powiedzieć.
   …kpi sobie!?… - drgnąłem, nieco, nieznacznie się skuliłem jakbym właśnie dostał cios pięścią, na szczęście niezbyt silny prosto w żołądek - …to jakiś żart? …czy ona naprawdę jest taka niedomyślna?…
           
 Czując narastające przerażenie, czując że niczego już teraz nie rozumiem widziałem, że dziewczynę bawią już te moje, te tak chaotyczne i tak nieporadne słowa. Widziałem, że bawi ją to, z jakim trudem teraz do niej mówię.
            Szła tuż obok mnie taka zadowolona, taka wręcz szczęśliwa, tak tymi szeroko otwartymi oczami, tymi mrugającymi rozkosznie, osłaniającymi jej oczy rzęsami hipnotyzując mnie, intrygując mnie a zarazem kusząc, szła nic sobie nie robiąc z tego co powiedziałem, co próbowałem jej powiedzieć, że nie potrafiłem oderwać od niej wzroku.
   …muszę jej to bardziej dobitnie powiedzieć… - pomyślałem pożerając wzrokiem jej trzepoczące rzęsy - …skoro już zacząłem, to muszę to dokończyć… muszę definitywnie zamknąć już ten temat… muszę to zrobić teraz, bo drugi raz nie zdobędę się już na to…
- …wiesz, bo zameczek ci się tak troszkę, no wiesz... - odważyłem się w końcu to powiedzieć, odważyłem się wyrzucić to z siebie krzywiąc w całkiem niepotrzebnym grymasie zniesmaczenia usta, krzywiąc je przesadnie tak, jakbym ugryzł coś wyjątkowo niedobrego, coś wyjątkowo gorzkiego.
            Odważyłem się, ale dokładnie w tym momencie jak mówiłem moją przeponę sparaliżował gwałtowny skurcz i słowa utknęły mi w krtani.
- Co troszkę? - beztrosko spytała.
   …co ona taka niedomyślna? …kurde, no!… - nie wierzyłem, że dzieje się to naprawdę - …aż tak trudno jej pojąć, o czym mówię? …co próbuję jej powiedzieć?…
- Spodnie… - poruszyłem niemal całkiem bezdźwięcznie ustami. Poruszyłem nimi tak, jakbym zdradzał jej teraz szczególnie ważną i wręcz wysoce niebezpieczną tajemnicę  - …tak ci się troszkę, no wiesz …zameczek.
- Zameczek? - Joanna okazała się być wyjątkowo niedomyślna - …ale, co zameczek?



środa, 29 czerwca 2005

strona 32

 



            Zrozumiałem, że to co powiedziałem, choć przecież tego nie chciałem mogło zabrzmieć dwuznacznie, że dziewczyna mogła zrozumieć to całkiem inaczej. Niekorzystnie dla mnie. Speszyłem się jeszcze bardziej a ona uparcie, cały czas z tym niezrozumiałym, pewnym siebie uśmiechem na ustach szła wpatrując się we mnie.
   …czy ja popadam już w jakiś obłęd?... - zmroziło mnie nagle - …czy całkiem mi już odbiło?...
           
Robię problem z czegoś, co nie ma znaczenia. Robię problem, choć przecież żadnego problemu tu nie ma …dokładnie jak ten kretyn?
- Chciałem powiedzieć, bo tylko to miałem na myśli - walcząc z wciąż buntującym się głosem szybko sprostowałem - że chciałbym cię jeszcze kiedyś spotkać.
- Tylko to? - chyba była nieco zawiedziona moimi słowami.
- …bo tak pięknie dziś wyglądasz… - coś mnie nagle zaczęło ssać w dołku. Coś sprawiło, że znów zaschło mi w gardle.

- Pięknie? - nie pozwoliła mi dokończyć.
            Chrząknąłem próbując zapanować nad tą niespodziewaną niemocą. Chrząknąłem niezbyt głośno, dyskretnie, szybko wykorzystując to, że dziewczyna zadała mi właśnie pytanie.
   …chyba w takim chrząknięciu nie ma żadnej dwuznaczności?… - z niepokojem spojrzałem prosto w jej oczy.
- Pięknie… - zacząłem mówić, ale znów się pogubiłem - W ogóle jesteś piękna... wyjątkowo nawet… taka śliczna blondyneczka…
 - I? - Joanna spytała patrząc wyczekująco na mnie.
- I nawet ten mały szczegół dodaje ci uroku. - nagle nabierając odwagi wypaliłem jednym tchem - …szczególnego uroku.
- Szczegół? - w jej głosie zabrzmiało zdziwienie - Jaki szczegół?
- Asiu… przepraszam, że to mówię... - myślałem, że ze wstydu zapadnę się teraz pod ziemię - wiesz, ale chyba…
            Nagle, nie wiem który to już dzisiaj raz nie potrafiąc poradzić sobie z emocjami urwałem. Zamilkłem nie mogąc się zmusić, by dokończyć to, co zacząłem mówić.
- Ale chyba? - uważnie patrząc na mnie powtórzyła moje ostatnie słowa.
- Bo chyba… - zachrypiałem czując znów ten uniemożliwiający mi mówienie ucisk gdzieś tam wewnątrz gardła, gdzieś tak chyba w mojej krtani.
- Co chyba? - spytała zdziwiona nawet nie domyślając się co mam na myśli.
            I znów mnie coś zablokowało. Znów nie wiedziałem jak mam to zrobić, jak mam jej to powiedzieć. Zupełnie tego nie planując spojrzałem na rozpięte spodnie Joanny i widząc jej białe, okryte rajstopami majtki poczułem, że znów zaczyna mnie mulić, że robi mi się niedobrze.
   …i co ja mam teraz zrobić?… - czułem jak wzbiera we mnie lęk, jak potęguje się uczucie paniki - …skoro zacząłem już mówić?…
            Jakby tego było jeszcze zbyt mało poczułem znów, że mój członek niczym sparaliżowany, niczym porażony niewyobrażalnym skurczem sterczy sprawiając, że czuję się i tym też skrępowany. Speszony i zawstydzony, wręcz przestraszony tym co się ze mną dzieje, tym, że właśnie tam, na rozpięte spodnie Joanny patrzę, że widzę to wszystko co sprawia to moje pobudzenie, że widzę to, co niewątpliwie wszyscy idący promenadą widzą przeniosłem wzrok wyżej i wpatrzyłem się przepraszającym wzrokiem w jej oczy.



wtorek, 28 czerwca 2005

strona 31

 



            Nie wiedząc jak mam powiedzieć, ‘tak po prostu’ to, co nie dawało mi przecież spokoju, co sprawiało, że zachowywałem się tak głupkowato chrząknąłem zbyt może głośno i przesadnie. Chrząknąłem chcąc może dać jej do zrozumienia, że coś jest nie tak. Chrząknąłem, bo nadal nie miałem pojęcia dlaczego tak bardzo mnie ten jej rozpięty zamek peszy. Nie miałem pojęcia dlaczego z tego właśnie powodu zacząłem zachowywać się jak ten kretyn.
   …kretyn! …jasne… - pokiwałem ironicznie głową - …matka zawsze mi powtarzała, że jestem kretyn!…
           
Dlaczego ja, tak po prostu nie potrafię powiedzieć jej spokojnym, obojętnym głosem żeby zapięła sobie spodnie? Dlaczego nie potrafię jej po prostu powiedzieć ‘zapnij spodnie’ nie robiąc z tego jakiegoś wyjątkowego wydarzenia?
   …muszę zdobyć się …muszę odważyć się i powiedzieć jej o tych rozpiętych spodniach …muszę to zrobić tak, jakby w tym jej rozpiętym zamku nie było nic szczególnego …nic aż tak mnie podniecającego …rozpalającego me zmysły do białości…  - postanowiłem -  …muszę powiedzieć to tak, jakby nie było w tym co widzę …w tym co przecież wszyscy widzą nic, co by mogło mnie razić …muszę przecież powiedzieć jej to …muszę wyrzucić to z siebie i mieć w końcu spokój…
- Pięknie wyglądasz… - nie potrafiąc opanować swego gardła powtórzyłem stanowczo zbyt cicho, powtórzyłem nienaturalnie matowym, stłumionym i charczącym głosem - tak zjawiskowo…
   …nieziemskie zjawisko… - sarkastycznie się uśmiechnąłem - …różowe, sztruksowe, i do tego rozpięte …spodnie…
- Zjawiskowo? - Joanna jednak, choć już w to zwątpiłem usłyszała mnie - Nie przesadzaj, chyba normalnie wyglądam.
- Naprawdę... - brnąłem dalej rumieniąc się i gorączkowo szukając jakiegoś pomysłu, żeby mimo wszystko zakończyć już ten temat - takich sztruksowych spodni, w takim radosnym kolorze, to ja jeszcze nie widziałem.
- Jeszcze nie widziałeś? - drwiąco pokiwała głową.
   …ośmieszam się… kompromituję… - wiedziałem, że tak jest a jednak nie potrafiłem nad tym zapanować.
- Naprawdę. - spiesznie ją zapewniłem. Nie panując nad tym, co robię spojrzałem na te różowe, tak przecież ślicznie wyglądające spodnie, ślicznie gdyby nie rozpięty, gdyby nie tak fatalnie rozpięty zamek i znów porażony wstydem bzdurnie bąknąłem - Nawet nie wiesz jak ja… jak mi…
- I to mi chciałeś powiedzieć? - spytała gdy umilkłem nie mogąc znaleźć właściwych słów.
- Nie… - nerwowo pokręciłem głową i spojrzałem na idącą obok mnie dziewczynę, spojrzałem jej w oczy nie rozumiejąc co się ze mną dzieje, nie rozumiejąc dlaczego coś nie pozwala mi dokończyć tego, co choć z takim trudem, to jednak zacząłem już mówić.
- Mówiłeś, że chciałbyś mnie… - Joanna patrzyła na mnie uśmiechając się cały czas uroczo, patrzyła bawiąc się bez wątpienia tym moim speszeniem, tym moim infantylnym zagubieniem.
- Bo chciałbym cię… - nagle całkiem się już pogubiłem.
- Maciek? - w głosie Joanna czuć było naganę. Wyczułem w nim delikatne, choć chyba jednak stanowcze upomnienie.



poniedziałek, 27 czerwca 2005

strona 30

 



- …że bym chciał? - czułem, że ze wstydu za chwilę zemdleje.
   …co je wygaduję? …o czym ja bredzę? …że chciałbym ją?… - pogubiłem się, nie pamiętałem, co chwilę wcześniej mówiłem. Jednocześnie coraz bardziej irytowało mnie to, że nie potrafię poradzić sobie z emocjami. Irytowało mnie, że choć tak bardzo jestem teraz speszony, to przecież jestem też i mocno podniecony, wręcz nieziemsko podniecony. Czułem, że może ta nagła, ta niespodziewana burza zmysłów jest przyczyną tego zagubienia, że to te, palące mnie żądze peszą mnie, że to może przez to kretyńskie podniecenie zachowuję się w całkiem niezrozumiały, nigdy wcześniej nie kompromitujący mnie tak sposób - …nie wiem co się ze mną dzieje …nie wiem dlaczego nie potrafię się zachować …to co teraz robię, to jest przecież kompletna porażka!…
- Powiedziałeś przed chwilą, ‘bo tak bardzo bym cię chciał’. - ta zniewalająca me zmysły dziewczyna uparcie wpatrywała się we mnie.
   …tak bardzo bym cię chciał?… - nie wierzyłem, że coś takiego jej powiedziałem - …odbiło mi?…
- No. - bąknąłem bezmyślnie. Płonąc ze wstydu opuściłem oczy i z uwagą wpatrywałem się w deptak, którym szliśmy jakby to tam, pomiędzy chodnikowymi płytkami znajdowała się odpowiedź na pytanie Joanny.
   …nigdy wcześniej nikomu …żadnej dziewczynie …po pół godzinie znajomości czegoś takiego nie powiedziałem!… - miałem ochotę zapaść się ze wstydu pod ziemię - …rozum całkiem mi już odjęło?…
- A co byś chciał? - spytała nic zapewne już nie rozumiejąc z mojej nieporadnej odzywki. Nie potrafiąc nic zrozumieć z tego, co tak chaotycznie próbowałem mówić. Spytała z pewnością bawiąc się teraz moim zagubieniem.
   …kpi sobie… - czułem zaciskającą się na moim gardle obręcz - …drwi ze mnie… sam to sprowokowałem… sam sobie jestem tego winien…
- Daj spokój… - czułem się całkiem bezradny.
- A czemu? - Joanna uparcie nie dawała mi spokoju - Powiedz mi, co tak bardzo chciałeś.
   …co ja chciałem?… - miałem kompletną pustkę w głowie. Jej piękne, błękitne oczy odbierały mi nawet już i te marne resztki rozumu, które jeszcze mi zostały - …co ja mogłem od niej chcieć?…

- Pięknie wyglądasz... - resztką sił, uparcie patrząc pod swoje nogi cicho, z wielkim trudem wychrypiałem.
            Powiedziałem to tak cicho, że zaraz, gdy tylko skończyłem mówić pomyślałem, że Joanna mnie nie usłyszała.
   …i całe szczęście, że mnie usłyszała… - poczułem nieznaczną ulgę.
            Nieco mi ulżyło, choć wiedziałem, że powiedziałem to głupio się przy tym uśmiechając. Wciąż głupio się uśmiechałem, bo wciąż nie miałem pojęcia jak mam jej delikatnie powiedzieć to, co przecież chciałem powiedzieć, to co tak nieporadnie i nieskładnie, nawet nie dukałem. Pojęcia nie miałem jak mam powiedzieć, żeby nie zrazić dziewczyny do siebie, żeby nie zepsuć jej humoru, żeby samemu przy tym nie wyjść na idiotę, że ma rozpięty zamek.
   …może po prostu powiem to …powiem, jakby to nie było nic dziwnego ...jakby nie miało to dla mnie żadnego znaczenie…  - starałem wziąć się w garść - …powiem, nie robiąc z tego aż takiego problemu …i w końcu będę miał to za sobą…



niedziela, 26 czerwca 2005

strona 29

 



            Szedłem powoli, szedłem na chwiejnych, odmawiających mi posłuszeństwa nogach tak wolno, jak wolno szła teraz, tuż obok mnie Joanna. Szedłem zadowolony, że nie idziemy szybciej, bo mógłbym nie podołać, mógłbym nie nadążyć za nią. Szedłem nic logicznego nie mówiąc. Nie mogłem zrozumieć, choć wcale nad tym się nie zastanawiałem, dlaczego jest tu tak dużo ludzi, dlaczego ten nasz spacer tak długo trwa, dlaczego jeszcze tak daleko jest do końca tego cholernego deptaka i dlaczego latarnia, do której idziemy jest wciąż jeszcze tak daleko.
   …ona pod spodniami ma rajstopy… - choć tego nie widziałem już teraz, choć teraz nie patrzyłem tam, ta myśl cały czas nie dawała mi spokoju, cały czas rozpalała moje zmysły - …ma na sobie cienkie… cieliste rajstopy!…
            Szedłem nic nie mówiąc a jedynie gorączkowo myśląc, próbując myśleć, co mam zrobić. Szedłem starając się skupić nad tym, jak mam się zachować, jak powinienem teraz postąpić.
   …nie mogę przecież uparcie udawać, że o niczym nie wiem… - myślałem strwożony - …przecież tam, w latarni też będzie sporo ludzi… tam też będą patrzeć na nią… będą widzieć te jej rozpięte spodnie… i te rajstopy! …będą widzieć te jej białe majtki …będą widzieć to co ma na sobie pod spodem …będą się z nas śmiać! ...będą się z niej …i ze mnie śmiać…
           
Spojrzałem bezradnie na idącą tuż obok mnie dziewczynę. Spojrzałem mimo woli widząc znów ten zatrważający mnie, ten tak obrzydliwie, całkiem rozpięty zamek. Widziałem też, że Joanna szła beztrosko uśmiechnięta, szła zdawałoby się, że zadowolona z siebie. Szła z dumnie uniesioną głową patrząc tymi dużymi, błękitnymi oczami radośnie to na mnie, to przed siebie. Szła patrząc na mijających nas ludzi. Szła z uśmiechem na ustach cały czas niezmiennie niczego się nie domyślając.
    …a jak będzie teraz szedł… albo tam, w latarni będzie ktoś z moich znajomych?... - przyszło mi nagle na myśl i z przerażeniem spojrzałem na idących ludzi bojąc się, że już teraz może tu być kogoś, kto mnie zna.
            Szedłem z coraz większym lękiem patrząc na idących w przeciwnym kierunku niż my ludzi. Szedłem coraz bardziej lękliwie wpatrując się w ich twarze.
   …nie, no tak się nie da… - bezwiednie przecząco pokręciłem głową. Pokręciłem tak sugestywnie, jakbym sam się utwierdzał w tej myśli - …bo nabawię się zaraz jakiejś mani prześladowanej …albo jakichś stanów lękowych…
- Dlaczego nic nie mówisz? - Joanna spytała przerywając tą, z pewnością zbyt już długo trwającą ciszę, spytała gdy już miałem się odezwać i choć nie wiedziałem wciąż jeszcze jak to zrobić chciałem powiedzieć jej o tych niepokojących mnie spodniach.
- Ja? - z trudem dobywając z siebie głos spytałem przerażony, że jednak będę musiał coś powiedzieć.
   …muszę jej jakoś to powiedzieć …im prędzej to zrobię …im prędzej będę miał to za sobą, tym lepiej… - podjąłem nagle decyzję - …muszę to zrobić teraz …muszę jej powiedzieć, że ma rozpięte spodnie…
- A co, ja? - Joanna zdziwiona moim milczeniem, zdziwiona tym moim dziwnym onieśmieleniem uważnie spojrzała na mnie.
- No właśnie… - zająknąłem się. Doskwierający mi ból gardła stawał się już nie do zniesienia - Bo chciałbym ci coś może powiedzieć…
- …że tak bardzo byś mnie chciał? - przerwała mi, weszła mi w słowo i figlarnie wysunęła koniuszek języka.



sobota, 25 czerwca 2005

strona 28

 



            Szliśmy chwilę w milczeniu. Szliśmy, a mi wydawało się, że ten nasz spacer trwa teraz wieki, że wszyscy patrzą, że natrętnie gapią się na nas i widzą ten rozpięty, rozsunięty tak zaskakująco, można by nawet powiedzieć, że paskudnie rozwalony zamek idącej ze mną, idącej obok mnie, ocierającej się niemal o mnie, tak jednoznacznie przecież idącej właśnie ze mną tej, jakby i mojej dziewczyny.
   …muszę coś wymyślić… - szukałem rozpaczliwie jakiegoś pomysłu i nagle przyszło mi na myśl - …może powiem jej, że mam jakąś ważną sprawę do załatwienia? …powiem, że właśnie sobie o tym przypomniałem i szybko stąd odejdę? …i ucieknę? …i zostawię ją tu, z tym rozpiętym zamkiem samą?...
- Asiu… - już miałem to powiedzieć, już miałem odejść ale pomyślałem, że przecież wszystko stracę, że na pewno więcej już nie spotkam tej dziewczyny.
   …tak chciałem schwycić ją za rękę… - pomyślałem z żalem - …tak przecież chciałem pocałować ją w usta…
            Odejdę i będę tego żałował… i nigdy sobie nie wybaczę, że w tak głupi sposób stchórzyłem. Odejdę i nigdy jej nie pocałuję, nigdy nie będę trzymać jej ręki!
- Tak? - jej cichy, zaskakująco spokojny głos sprawił, że aż zadrżałem z wrażenia.
   …nie no… to przecież nie ma sensu… nie można chyba tak po prostu stąd odejść… uciec... muszę jej to jakoś powiedzieć… - czułem, że wstydzę się za nią. Czułem, że moje policzki pali już silnie dokuczający mi, mocno peszący mnie ogień, że okrywa je z każdą chwilą coraz bardziej intensywny, przez wszystkich już bez wątpienia widoczny rumieniec - …muszę jej powiedzieć, że ma rozpięty zamek… muszę, bo przecież wszyscy gapią się na te jej cholerne spodnie… muszę, bo gapią się uśmiechając się, śmiejąc się z niej… śmiejąc się ironicznie z nas...
- Chciałbyś? - dziewczyna spytała poprawiając odruchowo swoją, przewieszoną przez ramię torebkę. Nieco zwolniła, przystanęła by zrównać się ze mną, nieco nawet odwróciła się w moją stronę.
   …popraw ten cholerny zamek… - przemknęło mi przez myśl, przemknęło jakbym chciał jej to podświadomie, bez słów przekazać - …dupa tam z torebką!…
            Nie miałem pojęcia o czym Joanna teraz mówi. Nie pojmowałem sensu wypowiadanych przez nią słów. Świadomość tego, że idąca obok mnie dziewczyna ma rozpięte spodnie, że tak bardzo rzuca się to w oczy, że na pewno wszyscy widzą to, że ma na sobie białe majtki obezwładniała mnie, odbierała mi zdolność do jakiegokolwiek myślenia.
            Odruchowo, całkiem tego nie chcąc, zupełne nie mając takiego zamiaru, chęci by tam patrzeć spojrzałem na to szczególne miejsce. Spojrzałem, od razu spostrzegając te tak dobrze widoczne, okrywające jej białe majtki, skrzące się w świecącym dzisiaj słońcu cieliste rajstopy.
   …ma na sobie cieliste rajstopy… - poczułem, że zrobiło mi się gorąco. Nie poczułem jednak, że widok ten jeszcze bardziej wzmógł trawiące mnie, wręcz już teraz palące mnie żądze - …ma pod spodniami rajstopy!…
- No. - bąknąłem obojętnie. Bąknąłem cały czas czując jak ze wstydu palą mnie policzki.



piątek, 24 czerwca 2005

strona 27

 



            I znów miałem ochotę uciec. Miałem ochotę odwrócić się, zostawić Joannę samą, jak tam, przed sklepikiem z pamiątkami i nie potrafiąc poradzić sobie z emocjami odejść nie mówiąc ani słowa na swoje usprawiedliwienie.
   …dziesięć …jedenaście …no bo jak ja mam jej to powiedzieć?... - zaczynałem wpadać w panikę - …dwanaście …Asiu, masz rozpięty zamek? …trzynaście …czternaście …Asiu, majtki ci widać? ...piętnaście …szesnaście …a może, Asiu rozporek masz rozwalony?...
- Słucham? - Joanna spytała tak niespodziewanie, że aż drgnąłem przeszyty na wskroś strachem.
- Siedemnaście. - czując jak bardzo pali mnie już wyschnięte nagle na wiór gardło powiedziałem bezmyślnie.
- Co siedemnaście? - spytała cicho i tak łagodnym głosem, że aż tym zaskoczony spojrzałem na nią.
- Tyle tu dzisiaj ludzi… - pokonując ten nigdy wcześniej nie dokuczający mi bunt mego głosu wycharczałem i mocno już speszony opuściłem niemal od razu głowę - Widzisz to?
- No. - odpowiedziała i jak mi się zdawało, jak zbyt dobrze to przecież czułem zaczęła iść jeszcze bliżej mnie.
- Co siedemnaście? - nie dawało jej to spokoju.
- Siedemnaście? - speszony, zdziwiony, zawstydzony, a przecież i cały czas też niepotrzebnie mocno podniecony, coraz mocniej targany obudzonymi tak nagle instynktami niemal zapiałem zmienionym głosem.
   …to przez ten nie opuszczający mnie skurcz… - byłem zły, byłem wręcz już wściekły na siebie - …to przez to wkurzające mnie… żeby nie określić tego bardziej soczyście… to przez to cholerne porażenie mych mięśni krtani…
- Powiedziałeś …siedemnaście. - niewątpliwie Joannę to zaintrygowało.
- Tak? - jęknąłem i z trudem odchrząknąłem nie mając pojęcia co mam powiedzieć.
   …mam powiedzieć, że liczyłem płytki?... - denerwowało mnie to coraz mocniej - …jak jakiś idiota?...
- Maciek… - wpatrzyła się we mnie - No powiedz, co to znaczy …to jakieś, siedemnaście.
   …siedemnaście… siedemnaście… - niezmiennie nie wiedziałem co mam powiedzieć - …siedemnaście masz lat?…
- Zgadywałem ile masz lat. - nagle wpadając na taki pomysł wyrzuciłem z siebie pokonując płonący już w moim przełyku ogień.
- Hahaha… - dziewczyna roześmiała się beztrosko, ciepło i serdecznie, roześmiała się niewątpliwie rozbawiona tym co powiedziałem.
- Nie? - i znów ta kompletna pustka w głowie sprawiała, że czułem się nieporadnie.
- Nie. - odpowiedziała krótko.
- Bo nie trzeba pytać o wiek… - wyszeptałem.
   …o nie! …nie, nic nie będę mówić …nie powiem jej tego, że ma rozpięty zamek… - nagle podjąłem taką decyzję - …może sama w końcu się domyśli, że coś jest nie tak …może jednak zauważy, że wszyscy się na nią gapią i zapnie te swoje …te, tak nachalnie …te w wyjątkowo niecny sposób kuszące wzrok, obcisłe spodnie?...



czwartek, 23 czerwca 2005

strona 26

 



            Nie chciałem tam, na rozpięty zamek spodni Joanny patrzeć czując jak od tego widoku robi mi się słabo, jak coś zaciska mi się na gardle, jak zaczyna mnie w żołądku mulić ale przecież widziałem te jej obcisłe, te kuszące wzrok urzekającym, bladoróżowym kolorem spodnie. Spodnie z tak modnego ostatnio sztruksu.
   …wszyscy to widzą …muszą to przecież widzieć… - zawstydzony nie miałem już teraz odwagi patrzeć na idących z naprzeciwka ludzi - …i widzą mnie z nią…
           
Widzą rozpięte spodnie Joanny, widzą jej białe majtki i widzą, że to dziewczyna, która jest ze mną, która idzie obok mnie. Widzą i myślą, że to moja dziewczyna!
   …jak ja mogłem o tym zapomnieć?... - zgłupiałem nie wiedząc co powinienem teraz zrobić - …jak mogłem zapomnieć o jej rozpiętych spodniach?...
           
Szedłem tak dłuższą chwilę w milczeniu. Szedłem nieco, o krok, może o pół kroku za Joanną. Szedłem czując znów to idiotyczne, akurat teraz trzymające mnie podniecenie nagle, z trudem nadążając za wolno przecież idącą dziewczyną. Szedłem czując, że palę się ze wstydu.
   …idę jak ten kretyn… - byłem pewien, że wszyscy patrzą teraz na mnie, że się ze mnie śmieją - …i wyglądam jak kretyn…
           
Szedłem starając się coś sensownego wymyślić ale niestety miałem znów tylko tą przerażającą, nękającą mnie dzisiaj tak uparcie, kompletną pustkę w głowie.
   …a może udawać, że nie widzę tego zamka?... - pomyślałem - …może mam udawać, że nic nie wiem?...
           
Nieśmiało spojrzałem na mijających nas ludzi. Nie ulegało wątpliwości, że jak na złość chyba wszyscy to widzą. Wszyscy patrzą i widzą rozpięte spodnie Joanny a ona jakoś tych patrzących na nią oczu nie dostrzega. Jakoś niczego się nawet nie domyśla.
   …a jak będzie szedł ktoś znajomy?... - ta myśl przeraziła mnie - …jak będzie szedł ktoś, kto mnie zna?...
- Asia… - w końcu cicho, czując się całkiem już zagubiony szepnąłem ale od razu urwałem bezradnie.
   …co ja robię?... po co chcę coś mówić?... - spanikowany i całkiem już zagubiony pomyślałem uparcie patrząc palony wstydem na płytki deptaka, którym szliśmy - …a może najlepiej nic nie robić? …nic nie mówić? ...może najlepiej, po prostu milczeć?...
           
Dudniło mi w głowie. Gwałtownie pulsowały skronie. Łomotało nagle pracujące z wyjątkowym mozołem serce. Szedłem wpatrując się w chodnikowe płytki i bezmyślnie, siłą się do tego zmuszając liczyłem je.
   …jeden …dwa …trzy …może jednak udawać, że po prostu tego nie zauważyłem? ...cztery …pięć …że nie widzę…  - wciąż nie mogłem się zdecydować, wciąż nie wiedziałem, co mam zrobić -  …sześć …siedem ...może lepiej będzie udawać, że o niczym nie wiem? ...osiem …dziewięć…



środa, 22 czerwca 2005

strona 25

 



            Patrząca na Asię, obca jednak jej dziewczyna wyrzuciła z siebie ten mocno przeciągnięty okrzyk przesadnie głośno i zaskakująco nienaturalnie. Odchyliła do tyłu głowę i całkiem niespodziewanie głośno się roześmiała.
   …pogięło ją, czy co?… - przechodząc środkiem, pomiędzy nami otarła się o mnie - …bo mało tu miejsca? …i trzeba się tak arogancko rozpychać?…
- Hahaha… - błazeński śmiech tej jednak obcej dziewczyny zadudnił mi w uszach.
            Nie miałem pojęcia o co jej chodzi. Już chciałem to w jakiś ironiczny, może i w złośliwy sposób skomentować. Chciałem coś uszczypliwego głośno powiedzieć widząc jak ona, będąc jeszcze o krok przed nami, jeszcze wtedy głośno się śmiejąc pochyliła się nagle w stronę idącego z nią chłopaka.

- Seba, widzisz to? - przestając się śmiać spytała tak głośno, że tak wyraźnie ją usłyszałem jakby mówiła to do mnie. Zapytała, wręcz ryknęła tym pytaniem i znów, w ten drażniący sposób się roześmiała - Hahaha!...
   …ja pierdzielę!… - drgnąłem, nagle przerażony chyba aż zbladłem - …osz kurde!…
            Poczułem, że miękną pode mną nogi bo nagle z przerażeniem przypomniałem sobie, że Asia, gdy tylko, jeszcze w parku ją spostrzegłem, i wtedy, gdy widziałem ją stojącą przed sklepikiem z pamiątkami miała przecież w swoich, w tych obcisłych, różowych spodniach tak szkaradnie wyglądający, tak kompromitująco rozpięty zamek.
   …nie zapinała go przecież… - poczułem stalową, zaciskającą się na moim gardle obręcz - …nie widziałem by to robiła…
            Miała rozpięty zamek, i nie ulega to chyba wątpliwości, że wciąż rozpięty ma. Widziałem przecież ten tak koszmarnie wyglądający rozporek z całą pewnością. Przecież zauważyłem to od razu …od razu jak tylko spostrzegłem ją idącą aleją.
   …o nie!… - miałem teraz wszystko to przed oczami.
            Oczami wyobraźni widziałem idącą Joannę. Widziałem ją gdy była jeszcze daleko ode mnie …widziałem ją idącą tą prowadzącą przez sam środek uzdrowiska, pełną ludzi ulicą. Przecież widziałem ten jej rozpięty zamek, i w sklepiku z pamiątkami, i jak stała bokiem do mnie na alejce, gdy z niego wyszła. Widziałem to, ale nie widziałem przecież, żeby ten cholerny zamek zapinała.
   …ja ją spostrzegłem?... - zażenowany z niesmakiem pokręciłem głową i uśmiechnąłem się ironicznie - …ja ją widziałem?…
            Przecież to nie ją, nie Joannę zobaczyłem a ten rozsunięty zamek. Nie zachwyciła mnie uroda dziewczyny, piękno jej twarzy, kusząca wzrok sylwetka czy anielskie blond włosy tylko rozporek jej spodni! Ten siłą rzucający się w oczy rozpięty zamek. Ten brutalnie rzucający się bez wątpienia nie tylko mi zamek.
   …czy zamek jej spodni na pewno jest rozpięty?... - nie mogąc uwierzyć, nie będąc pewien, czy to jednak jest prawda, czy może coś tylko sobie ubzdurałem spojrzałem na zapięcie jej spodni.
            Coś mnie mocno ścisnęło w dołku. Niespodziewany skurcz sprawił, że aż się pochyliłem jakbym dostał nagle porażający mnie cios w sam środek brzucha. Niespodziewany i porażająco dokuczliwy skurcz sprawił, że z trudem, nie mogąc utrzymać równowagi szedłem niepewnie, coraz mniej żwawo stawiając kolejne kroki.
   …taka śliczna dziewczyna… - przerażony myślałem cały czas zmagając się z paraliżującym mnie zniesmaczenie. Byłem przerażony i nie miałem pojęcia jak mam się teraz zachować.



wtorek, 21 czerwca 2005

strona 24

 



            Wpatrywałem się w nich obojętnym, nieco niechętnym im wzrokiem. Po kilku, może kilkunastu krokach, które przeszedłem u boku tej atrakcyjnej dziewczyny spostrzegłem zbliżającą się do nas parę obcych mi ludzi. Szli trzymając się za ręce.
   …a ja nie trzymam Joanny za rękę… - wpatrzyłem się w ich splecione ze sobą dłonie.
            Idąca na wprost nas para była, podobnie jak i my, jak ja i Joanna nieco inaczej niż cała reszta, wyjątkowo wiosennie, nieco może zbyt lekko jak na początek kwietnia ubrani. Patrzyłem na nich zupełnie obojętnie.
   …i kto tu sunie jak czołg?… - uśmiechnąłem się drwiąco. Uśmiechnąłem się, bo oni szli prosto na nas, szli jakby nas tu nie było - …zaraz na nas wlezą …zaraz nas stratują!…
            Nagle moją uwagę zwróciło to, że idąca z naprzeciwka dziewczyna przygląda się Asi z dziwnym, zaskakująco nienaturalnym, siłą wręcz rzucającym się w oczy uśmiechem na twarzy.
   …i co się tak gapi?… - butnie patrzyłem prosto w jej oczy - …bo spotkała kogoś ładniejszego od niej? …bo nie ma zamiaru zejść nam z drogi?…
           
Uśmiechnąłem się do niej przesadnie życzliwie. Uśmiechnąłem się cały czas widząc ten jej zaskakująco nienaturalny, nieco może i głupkowaty uśmiech. Uśmiechnąłem się będąc przecież taki szczęśliwy, będąc dumny, że idę teraz z Joanną, że idę tu, nadmorskim bulwarem, że widzi to ona i pewnie dlatego z zazdrością się uśmiecha. Uśmiechałem się dumny i szczęśliwy, że wszyscy widzą mnie idącego z Joanną.
            Joanna odsunęła się. Zrobiła miejsce, by oni mogli przejść pomiędzy nami. Odsunęła się unikając w ten sposób zderzenia się z nimi.
   …co za bezczelność… - i ja też, choć wyjątkowo niechętnie zszedłem im z drogi - …co za tupet!…
            Mijając nas, a w zasadzie to będąc jeszcze o kilkanaście kroków przed nami ta obca mi, ta tak natrętnie patrząca na nas dziewczyna szeroko otworzyła usta i w komiczny sposób wybałuszyła oczy robiąc przy tym dziwną, nienaturalną minę. Zrobiła minę mającą niewątpliwie wyrazić jej niespodziewane zdumienie. Zaskoczony tym co się teraz działo zacząłem się jej z jeszcze większą uwagą przyglądać.
   …to jakaś znajoma Aśki?… - pomyślałem nieco życzliwiej uśmiechając się teraz do niej - …znają się? …zaraz się zatrzymają i zaczną rozmawiać?…
            Ta patrząca na nas, patrząca może jednak głównie na Asię wbitym w nią przesadnie nienaturalnie wyrazistym wzrokiem dziewczyna zaintrygowała mnie. Skupiała nagle na sobie całą moją uwagę. Coraz bardziej intrygowała mnie i mimiką twarzy i tym, że uśmiechała się w tak nienaturalny sposób.
- Woooow! - będąc już blisko nas, mijając już nas i jednak nie zatrzymując się, nie witając się z Joanną jak z kimś znajomym powiedziała błazeńsko rozbawionym głosem.
   …nie znają się… - trochę mnie to zaskoczyło - …to po co ta cała maskarada?…



poniedziałek, 20 czerwca 2005

strona 23




- To twój ostatni spacer? - spytałem bojąc się, że nie zapanuję nad sobą i zaraz naprawdę to zrobię.
            Bałem się, że tu, pośród tylu obcych mi ludzi, pośrodku nadmorskiego deptaka pocałuję tą intrygującą dziewczynę podobającą mi się z każdą chwilą coraz bardziej ale wciąż jeszcze tak zaskakująco porażającą mnie swoją obecnością, odbierającą mi swobodę ruchów i zachowań, blokującą zdolność do normalnego myślenia.
            Nie potrafiłem się powstrzymać i spojrzałem na nią. I znów uparcie patrzyłem na idącą tak blisko, że niemal mnie dotykała, że prawie ocierała się o mnie Joannę a ona uważnie patrzyła swoimi dużymi, lśniącymi teraz niebiańskim blaskiem oczami. Patrzyła na mnie rozmarzonym wzrokiem bez wątpienia nie rozumiejąc o co ją pytam, nie rozumiejąc z pewnością co mam na myśli.
- Ostatni przed wyjazdem. - szybko dodałem pożerając wzrokiem jej lśniące okrywającą je szminką, wciąż rozchylone jakby to właśnie na ten mój pocałunek czekały usta - Spacer… że niby ostatni teraz...
- A… - Joanna jakby nieco posmutniała - No niestety… ale muszę wracać.
- Szkoda. - westchnąłem z żalem.
- Szkoda… - cichutko powtórzyła i opuściła głowę.
            Tak jak ja przed chwilą, tak teraz ona wpatrzyła się w płytki deptaku, którym szliśmy a jej oczy jeszcze bardziej się zaszkliły, jakby zaszkliły się nagle wezbranymi w nich łzami.
- Ale jeszcze kiedyś tu przyjedziesz? - z nadzieją w głosie spytałem uparcie patrząc cały czas na idącą tak teraz blisko mnie dziewczynę - Prawda?
   …gadam coś bez sensu… - z zażenowaniem pokręciłem głową, w której to miałem wciąż jeden, wielki zamęt.
- A chcesz tego? - spytała zamyślona, spytała nie patrząc już przecież na mnie.
   …czy tego chcę?… - aż mi się z wrażenia zakręciło w głowie - …pyta mnie, czy ja tego chcę?…
- Bardzo. - odpowiedziałem bez chwili namysłu.
- Przyjadę. - uśmiechnęła się z żalem - …może kiedyś.
   …może przyjedzie… - cichutko sobie westchnąłem - …kiedyś…
- Bo tak bardzo bym cię chciał… - czułem, że z wrażenia moja krtań znów zaczyna odmawiać mi posłuszeństwa.
            Miałem zamiar powiedzieć, że bardzo bym chciał ją pocałować ale pomyślałem, że zbyt krótko się jeszcze znamy, że byłoby to zbyt obcesowe i mógłbym ją tym wyznaniem zrazić do siebie. Może nawet i obrazić. Bojąc się użyć tego słowa urwałem nie kończąc wypowiadanego zdania.
- Chciałbyś? …mnie? - Joanna spojrzała na mnie. Patrzyła niewątpliwie zaciekawiona tym, co chciałem jej powiedzieć.
- Chciałbym… - nie miałem pojęcia co mam jej powiedzieć i wyrzuciłem z siebie na siłę odrywając od niej oczy. Wyrzuciłem patrząc obojętnym już teraz wzrokiem przed siebie - Nieważne.
            Nieopatrznie znów potrąciłem kogoś przechodzącego zbyt blisko nas. Znów się o kogoś otarłem. Niespodziewanie wpadłem pomiędzy grupkę idących w przeciwnym niż my kierunku ludzi i lawirując pomiędzy nimi nagle się obudziłem. Nagle odnalazłem się na tym świecie. Zaskoczony, że właśnie tu jestem, że idę nadmorska promenadą, nie całkiem, nie do końca jeszcze przytomny wpatrzyłem się w idących też tą promenadą ludzi. Jakbym widział to pierwszy dzisiaj raz zdziwiłem się, że jest ich tu tyle, że oni wszyscy, jakby się zmówili idą w przeciwnym kierunku niż ja. Zdziwiłem się, że jest tu taki tłok, niemal jak w środku lata. Niemal jak w środku urlopowego sezonu.



niedziela, 19 czerwca 2005

strona 22

 



            Czując jak ciepło tego uśmiechu rozlewa się w moim sercu, jak je wypełnia dając mi poczucie szczęścia wpatrzyłem się w jej twarz. Idąc tuż obok patrzyłem, wręcz pożerałem wzrokiem jej duże oczy i zdobiące je długie, czarne, podwinięte na końcach rzęsy. Patrzyłem w te błękitne, promieniejące jakąś nieznaną mi wcześniej energią oczy czując się nagle szczęśliwy, że to właśnie ja ją spotkałem.
            Byłem szczęśliwy, że odważyłem się podejść do tej wyjątkowej przecież dziewczyny i się odezwałem, że nie uciekłem, tak jak to przez chwilę planowałem. Nie uciekłem, nie odszedłem bez słowa i dzięki temu idziemy teraz razem.
   …nie uciekłem… - czułem jak rozpiera mnie duma - …idę obok niej…
            To wszystko było tak niespodziewane i tak szybko się rozegrało, że wprost nie mogłem uwierzyć w to, że dzieje się naprawdę. Przyglądałem się jakiś czas jej kształtnemu noskowi i już po chwili wbiłem swój wzrok w pięknie uformowane, pokryte różową szminką usta.
            Usta Joanny były lekko rozchylone i kusiły lśniącą na ich wargach pomadką. Wpatrzyłem się w nie zapominając nagle o całym otaczającym mnie świecie. Wpatrzyłem się w nie i wręcz liczyłem każdy oddech jaki tymi rozchylonymi ustami przepływał.
            Jeden, dwa, trzy, cztery…
   …ech… - westchnąłem rozmarzony.
- Uszczypnij mnie… - powiedziałem cicho.
- Co mam zrobić? - dziewczyna zdziwiła się.
- Uszczypnij… - powtórzyłem naiwnie - bo nie wierzę, że dzieje się to naprawdę.
- Hahaha… - roześmiała się rozbawiona moimi słowami i szybko mnie skarciła - co się wygłupiasz? Hahaha…
   …wygłupiam się… - z trudem przełknąłem ślinę - …zachowuję się jak kretyn …robię z siebie pośmiewisko…
- Uszczypnij… - wyszeptałem czując, że moje policzki pokrył rumieniec wstydu. Wstydu, że coś tak idiotycznego mówię. Zarumieniłem się wiedząc, że dziewczyna śmieje się z mojej naiwności, z tej mojej zaskakującej intelektualnej tępoty - bo czuję się jakbym śnił… i dlatego mówię… uszczypnij mnie.
- Oj… - pokręciła z dezaprobatą głową - Chyba byś tego nie chciał.
   …nie chciałbym?… - słowa Joanny zaskoczyły mnie. Odbierały mi nawet te nikłe już resztki pewności siebie.
- Bolałoby? - spytałem bezmyślnie.
- Bardzo. - odpowiedziała zadowolona z siebie.
            Joanna uśmiechnęła się jakby jeszcze cieplej, jakby jeszcze bardziej promiennie a ja nagle pomyślałem, że tak bardzo bym chciał pocałować te kuszące mnie usta, że chciałbym je choćby tylko dotknąć, tylko musnąć swoimi wargami. Było to tak silne, że omal tego nie zrobiłem.
   …tak niewiele brakowało… - pomyślałem - …a zrobiłbym to!…
            Wystraszony samą już tylko myślą, że mógłbym coś takiego uczynić nagle, w popłochu oderwałem od Joanny wzrok i wpatrzyłem się w płytki, którymi wyłożony był nadmorski deptak. Szliśmy teraz nic nie mówiąc, nie odzywając się do siebie
   …muszę coś powiedzieć… - przeciągające się milczenie stawało się coraz bardziej męczące - …muszę się odezwać! …a może jednak ją pocałuję? …może Joanna milczy, bo właśnie na to czeka?…



sobota, 18 czerwca 2005

strona 21

 



- Maciek... - usłyszałem rozbawiony głos Joanny - Uważaj może trochę... suniesz jak czołg.
   …co? …sunę jak czołg?… - w pierwszej chwili nie zrozumiałem co to może znaczyć - …aha! …że idę nie patrząc na innych ludzi…
- Przepraszam... - jęknąłem zawstydzony.
   …no i dobrze… - uśmiechnąłem się dumnie - …niech patrzą …niech widzą, że to ja idę…
            Szedłem nadmorską promenadą, główną aleją spacerową Kołobrzegu w stronę górującej nad nią Latarni Morskiej czując się taki dumny, że obok mnie idzie ta śliczna, poznana chwilę wcześniej, poznana w tak niespodziewany sposób dziewczyna, że obok mnie idzie zachwycająco śliczna blondynka. Miałem ochotę objąć ją, chciałem ją przytulić lub choćby tylko schwycić za rękę ale bałem się, że będzie to zbyt nachalne, zbyt prymitywne. Wręcz prostackie. Wiedziałem, że takim zachowaniem zrażę ją do siebie, że tylko się skompromituję.
   …a może jednak… - coś mnie kusiło, coś mi podszeptywało by zachować się nieco śmielej - …może jednak odważę się i schwycę jej dłoń? ...schwycę choćby same tylko koniuszki jej palców?...
           
Choć bardzo tego chciałem, to jednak bałem się, że mogę ją zrazić do siebie, że ją wystraszę. Bałem się, że Joanna, bo tak przecież ta przykuwająca swą urodą wzrok dziewczyna miała na imię, potraktuje mnie jak natręta, że zostawi mnie i odejdzie gdy odważę się coś tak natarczywego zrobić. Bałem się, że nagle tu, pośród tylu idących promenadą ludzi zostanę sam.
   …zostanę sam… - z niepokojem spojrzałem na mijających nas ludzi - …i ci wszyscy …ci idący tu ludzie będą to widzieć…
            Szedłem patrząc przed siebie i ciesząc się, że oni wszyscy widzą to, że to ja właśnie z nią, z Asią, z Joanną idę. Szedłem szczęśliwy a jednocześnie speszony, w dziwny, nie mający nigdy wcześniej miejsca sposób skrępowany jej obecnością.
            Obecność tej pięknej dziewczyny sprawiała, że jak nigdy wcześniej czułem się niezbyt pewnie. Byłem rozpalony, rozdygotany a jednocześnie strwożony jej towarzystwem. Gdzieś zginęła moja, zazwyczaj nigdy nie opuszczająca mnie pewność siebie. Czułem się onieśmielony jej obecnością i zarazem zły na siebie, że w tak nietypowy, szczeniacki wręcz sposób reaguję na to, że ta, wyjątkowo ładna, tak bardzo mi się przecież podobająca dziewczyna idzie razem ze mną, idzie obok mnie nadmorskim bulwarem.
            Byłem spięty, speszony a przecież chciałem żeby wszyscy widzieli to, że my, że ja i ta kusząca wzrok swoją niecodziennością dziewczyna, kusząca swoją zjawiskową urodą, długimi, jasnymi włosami i tym, tak wiosennym już ubiorem dziewczyna jesteśmy razem.
            Niespodziewany powiew wiatru porwał kosmyk jej włosów i zarzucił go w moją stronę. Joanna uniosła lewą rękę i chcąc go poprawić, może całkiem przypadkowo dotknęła łokciem mojego ramienia. Spojrzałem na nią. Dziewczyna patrzyła na mnie i ciepło, z intrygująco promieniejącą z niej energią uśmiechała się do mnie.
   …uśmiecha się… - zachwyciło mnie to - …uśmiecha się do mnie…



piątek, 17 czerwca 2005

strona 20

 



- Uciekasz… - smętnie się uśmiechnąłem.
- A za chwilę będę uciekać z Kołobrzega. - powiedziała, oznajmiła to całkiem beztrosko.
- Trochę szkoda, że już wyjeżdżasz. - powiedziałem cicho gdy niespodziewanie urwała.
- Szkoda? - cały czas uśmiechała się beztrosko.
- Szkoda… - bąknąłem naiwnie.
- Hahaha… - dziewczyna roześmiała się rozbawiona moją naiwną reakcją.
   …szkoda… - zaczęło wzbierać we mnie rozdrażnienie - …wyjedzie, a ja jak ten kretyn… a ja nie potrafię jakoś normalnie zagadać… wyjedzie i nigdy więcej nie spotkam już jej…
- A często jesteś w Kołobrzegu? - spytałem usilnie próbując podtrzymać naszą, nie klejącą się rozmowę.
            Nie odpowiedziała. Nie odezwała się.
   …nie usłyszała mnie?… - zaniepokoiłem się - …czy aż tak ma mnie już dość?…
- Często jesteś w Kołobrzegu? - powtórzyłem nieco głośniej - Joanno?
   …Joanno?… - nogi ugięły się pode mną - …teraz, to chyba przesadziłem…
- Zależy… - westchnęła cichutko. Nie uraziło jej użyte przeze mnie, zbyt może śmiało jej imię.
   …przecież tak ma na imię… - pocieszyłem się.
- No, tak... - bąknąłem nieśmiało. Czułem, że znów zaczynam się gubić - ale mam taką nadzieję… wiesz, że...
- Że? - spytała zaintrygowana, gdy zająknąłem się i umilkłem. Gdy zbyt już długo milczałem nie mogąc zdobyć się na dokończenie tego, co próbowałem powiedzieć.
- …że to nasze spotkanie niedługo znów powtórzymy. - wypaliłem nabierając nagle pewności siebie.
- Hahaha... - znów zaśmiała się tym swoim beztroskim, dźwięcznym śmiechem - Może... kto wie…
   …może… kto wie… - zadudniło mi w uszach - …naśmiewa się …drwi sobie ze mnie …bo gadam jak potłuczony …bo bredzę jak ten kretyn…
            Promenadą, którą szliśmy w kierunku latarni morskiej snuli się kuracjusze i wczasowicze rozleniwieni ciepło świecącym dziś słońcem, tą zaskakującą jak na tą porę typowo wiosenną pogodą. Kwietniowe słońce, które nagle, tak niespodziewanie zaświeciło pełnym blaskiem zwabiło ich tu w sporej ilości i sprawiło, że pusty do niedawna nadmorski deptak nagle zaroił się tłumem wędrujących w różne strony ludzi ale ja, zajęty rozmową z tą, tak niespodziewanie spotkaną dziewczyną, zajęty układaniem zdań, których i tak nie potrafiłem wypowiedzieć zupełnie nie dostrzegałem.
   …Joanna… - uparcie dudniło mi w głowie - …zaraz wyjedzie …i nie będzie już jej …i nigdy już jej nie będzie…
            Szedłem nic nie widząc, bo jedynym co teraz istniało dla mnie na tym świecie była ona. Była ta piękna dziewczyna. Była przed chwilą poznana Joanna. Szedłem czując, że jestem tak bardzo, tak wyjątkowo szczęśliwy, że to właśnie ona idzie obok mnie, że idziemy razem i nie zważałem wcale na nich, na mijających mnie ludzi. Zdarzało się czasem, że potrącałem zupełnie tego nie widząc kogoś, kto przechodził zbyt blisko mnie.
            W pewnym momencie omal nie przewróciłem starszej kobiety, która nie zeszła w porę z obranej przeze mnie drogi.



środa, 15 czerwca 2005

strona 19

 



- Ładna pogoda. - odezwałem się tak całkiem idiotycznie.
- Tak... ładna. - dziewczyna westchnęła i wpatrzyła się w kołyszące się sennie morze - Lubię wiosnę, jest zawsze taka radosna...
   …lubi wiosnę… - jej głos, to że mówiła teraz do mnie sprawiało mi przyjemność.
- Często bywasz w Kołobrzegu? - zupełnie tego nie planując zacząłem iść bliżej niej, niemal się o nią ocierając.
- Jak mam trochę wolnego czasu… - nie zraziło jej to, nie odsunęła się ode mnie choć niewątpliwie musiała spostrzec to, co zrobiłem - to staram się tu przyjeżdżać. Mam u cioci, zawsze wolny pokoik.
- No to jesteś szczęściara. - starałem się, choć tak przecież nieudolnie, tak niezdarnie kontynuować tą naszą, chaotyczną rozmowę.
- Szczęściara? - zdziwiła się i zaczęła iść jakby nieco głośniej, nieco impulsywniej stukając metalowymi obcasami swoich butów o betonową mozaikę promenady.
- A daleko stąd mieszkasz? - szybko spytałem bojąc się, że to określenie, ta ‘szczęściara’ może nie spodobała się dziewczynie - …tak na stałe?
- Niestety, spory kawałek stąd, bo aż na Śląsku. - szła tuż obok mnie, wyprostowana, szła sprężystym, pełnym powabu krokiem, którego stukot sprawiał mi bezsprzecznie przyjemność.
   …kurde… - uśmiechnąłem się niewątpliwie bardziej wyraziście - …ale tymi obcasami stuka… aż echo niesie…
- Na Śląsku… - bezmyślnie powtórzyłem wsłuchując się w intrygujące mnie odgłosy jej kroków.
- Na tym Dolnym… hmm... - niespodziewanie spojrzała na mnie - Mieszkam na Dolnym Śląsku, gdzieś tam, jeszcze kawał drogi za Wrocławiem.
- O, to sporo, faktycznie. - i ja też, niemal dokładnie w tej samej chwili spojrzałem na nią, spojrzałem prosto w jej błękitne oczy - Uczysz się?
            Widząc, że patrzę na nią dziewczyna uśmiechnęła się ciepło. Taka była zachwycająco piękna, że świat zawirował mi przed oczami. Szedłem uparcie patrząc na idąca teraz obok mnie …Joannę. Na dziewczynę idącą z dumnie uniesioną głową i urzekająco się uśmiechającą.
   …aż nie mogę uwierzyć… - czułem jak zrobiło mi się ciepło na sercu - …że to wszystko dzieje się naprawdę…
- Tak. Studiuję we Wrocławiu - odpowiedziała mi - i tam w zasadzie też teraz mieszkam.
- We Wrocławiu? - naiwnie spytałem.
            Dziewczyna przez chwilę patrzyła na mnie w milczeniu.
- A co, chcesz mnie może odwiedzić? - nagle, frywolnie spytała.
- Chciałbym. - wypaliłem bez namysłu.
- Hahaha… - Joanna roześmiała się rozbawiona.
   …gadam jak ten kretyn… - jej śmiech sprawił, że zrobiło mi się głupio.
- Bo tak spytałaś… - speszyłem się.
- A tak naprawdę, wiesz… - Joanna, dziewczyna obok której szedłem sprawiała wrażenie, że rozmawia ze mną zupełnie swobodnie, że bawi się tą rozmową z czym ja, niestety miałem wciąż jeszcze spore problemy - to ja dopiero rozpoczęłam studia, to mój pierwszy rok we Wrocławiu... ale jak tylko mogę, to uciekam z tego miasta.
   …ucieka z tego miasta… - ciepły, łagodny głos Joanny sprawiał mi przyjemność - …z Wrocławia…



wtorek, 14 czerwca 2005

strona 18

 



            Bojąc się, że dziewczyna nagle się rozmyśliła, że to wszystko nie jest, że nie może, bo nie mogło być przecież prawdą, że ona tylko zabawiła się mną, że zadrwiła sobie ze mnie dając mi przez chwilę nadzieje, że pójdzie ze mną stanąłem obok niej i z wyczekiwaniem, wzrokiem pełnym napięcia a też i żalu wpatrzyłem się w jej błękitne oczy.
   …jakież ona ma piękne oczy… - aż na moment, na krótką jedynie chwilę zaniemówiłem.
- Czego mam być pewien? - czułem się jak szczeniak nie umiejący zapanować nad swoim onieśmieleniem, jak zagubiony dzieciak gubiący się przy każdym wypowiadanym słowie.
- Czego? - powtórzyła niczym echo - A tego, że mi się tam spodoba.
- Hmm... to może… - zapatrzony w jej oczy zamyśliłem się i nagle nabierając pewności siebie uśmiechnąłem się zagadkowo i dokończyłem - Wiesz... to może sama mi o tym opowiesz?
- Opowiesz? - powtórzyła niczym echo.
            Jakby mnie tu nie było, jakby nie dostrzegała mnie wpatrzyła się w dobrze już teraz nieco dalej, na końcu naszej alejki widoczne, sennie kołyszące się morze. Wpatrzyła się w idących nadmorską promenadą ludzi i znów się ciepło, może jednak nie do mnie a chyba do swoich myśli, a może i do tych obcych nam ludzi się uśmiechnęła.
- No… - nie mogłem uwierzyć, że stoję obok niej, że to wszystko dzieje się naprawdę i nagle tracąc znów tą odrobinę pewności pomyślałem, że ta, podobająca mi się tak bardzo dziewczyna teraz to z pewnością kpi sobie ze mnie, że ewidentnie bawi się mną i pewnie nic z tego spotkania nie wyjdzie a ja tym co robię, co mówię tylko się ośmieszam - opowiesz mi…
   …i po co to? …po co to wszystko?… - poczułem żal do tej, stojącej obok mnie dziewczyny - …jak to tylko żart …jak zaraz to wszystko skończy się …jak pryśnie niczym mydlana bańka…
- Co mam ci opowiedzieć? - spojrzała na mnie nie rozumiejąc chyba o czym mówię.
- Wiesz… - cały czas uparcie, ale też i wyjątkowo nieśmiało patrzyłem prosto w jej duże oczy - jak już wyjdziemy z tej knajpki to opowiesz mi, czy ci się tam podobało.
- Zgoda. - skinęła głowa i spojrzała na mnie. Nasze spojrzenia skrzyżowały się. Teraz i ona też, tak jak chwilę wcześniej, tak jak przed tym sklepikiem z pamiątkami gdzie chwilę staliśmy tak nieudolnie rozpoczynając naszą rozmowę patrzyła mi z uwagą, z namysłem, patrzyła nad czymś się zastanawiając prosto w moje oczy - Opowiem.
- No to chodźmy... - powiedziałem po chwili.
            Ruszyliśmy w stronę latarni. Szliśmy przez chwilę w milczeniu. W milczeniu, które jednak z każdą chwilą, z każdym następnym krokiem dawało mi poczucie coraz to większej pewności, że wszystko co się teraz dzieje wokół mnie, to nie jest jakiś dziwny sen tylko, choć wciąż trudno było mi w to uwierzyć, tylko prawda. Szedłem obok niej i czułem, i coraz bardziej byłem pewien tego, że wszystko to dzieje się naprawdę, i że to właśnie nie nikt inny ale ja w tym wszystkim uczestniczę.
   …nie wiem …po prostu nie wiem… - uśmiechnąłem się krzywiąc jedynie same kąciki ust - …pojęcia nie mam jak to się stało… co też mi się teraz przytrafiło…



strona 17

 



- No... - czułem się jak idiota - Nawet i teraz możemy pójść... no chyba, że nie umawiasz się z obcymi…
- Nie umawiam się. - potwierdziła - Z nikim się nie umawiam. Nie tylko z obcymi.
- Szkoda. - westchnąłem nie potrafiąc ukryć żalu.
   …bez sensu… - czułem, że się tą spontaniczną propozycją wygłupiłem.
- Ale zawsze można zrobić jakiś wyjątek. - dziewczyna z zagadkowym uśmiechem na ustach dopowiedziała po chwili. Po nieco zbyt długiej chwili.
            Gdy skończyła mówić rozchyliła nieco szerzej swoje białe ząbki połyskujące pomiędzy kuszącymi mój wzrok wargami i wysunęła nieznacznie koniuszek języka.
- Wyjątek? - spytałem nagle nabierając nadziei, że jeszcze nic nie jest stracone.
- Wyjątek. - powtórzyła uparcie cały czas wpatrując się w moje oczy.
- Czyli… rozumiem, że znajdziesz trochę czasu - serce zakołatało mi mocniej, nie wierzyłem w swoje szczęście - i umówisz się jednak ze mną?
   …o matko!… - miałem ochotę zapaść się pod ziemię - …co ja bredzę?!…
- Noo... może... - zawahała się - Może nie umówię się, bo to chyba nie jest właściwe określenie …ale może …może chętnie jeszcze gdzieś pójdę, bo wyjeżdżam dopiero w nocy.
   …chętnie!… - serce mocno mi załomotało.
            Ucieszyłem się bo zrozumiałem, że dziewczyna powiedziała to całkiem już teraz poważnie.
- No to chodźmy. - niespodziewanie ruszyła i zaczęła iść niezbyt spiesznym krokiem.
            Jakby to było coś całkiem normalnego ruszyłem i ja. Ruszyłem, choć dopiero po chwili. Zrównałem się z Joanną i razem poszliśmy alejką w stronę morza.
   …he!… - uśmiechnąłem się radośnie - …co za niewiarygodna historia!…
- To może… - z przejęciem powiedziałem idąc tuż obok niej - to zaproponuję ci kawiarenkę w latarni morskiej.
   …ci?… - nogi ugięły się pode mną - …ale to głupio zabrzmiało…
- W latarni? - dziewczyna spytała i spojrzała na mnie.
- No. - odpowiedziałem jej mimo wszystko zadowolony z siebie.
            Byłem zadowolony, czułem się szczęśliwy jak jakiś nieopierzony małolat, jak dzieciuch jeszcze, że to właśnie ja z nią, z tą piękną, spotkaną tak niespodziewanie blondynką teraz idę, że to ja idę tuż obok niej, i że wszyscy to z pewnością widzą, że może mi nawet zazdroszczą. Byłem pewien, że na pewno widziała to też i ta sprzedawczyni ze sklepiku z pamiątkami.
- Naprawdę? …jest tam kawiarenka? - Joanna odezwała się może nie do końca pewna, że właśnie tam chce ze mną pójść - Wiesz, że nigdy nie byłam w latarni. Jakoś…
- Na pewno ci się tam spodoba, to niedaleko stąd... - zapewniłem ją zdecydowanie zbyt impulsywnie - Tam jest bardzo fajnie.
- Jesteś tego pewny? - dziewczyna zatrzymała się niespodziewanie.
   …no, nie… - poczułem ucisk. Coś jakby niewidzialna obroża coraz mocniej zaciskała się na moim gardle.



niedziela, 12 czerwca 2005

strona 16

 



            Pomyślałem, że Aśka to przecież całkiem normalne, choć z pewnością piękne imię. Pomyślałem, że dziewczyna noszące takie imię też musi być kimś normalnym.
   …Joanna… - czułem rozpierającą me piersi radość.
            Pomyślałem, że ktoś obdarzony takim imieniem nie jest jakimś bóstwem wymagającym szczególnego szacunku, nie jest jakimś cudem, czymś nadprzyrodzonym do czego nie można odważyć się by podejść, by się odezwać ale kimś całkiem normalnym, kimś funkcjonującym tak jak i ja. Takim samym jak ja człowiekiem.
   …Joanna… - jej imię cały czas tysiącem ech odbijało się wewnątrz mojej głowy.
            I znów zaległa ta cholerna, ta przywalająca mnie swoim ciężarem cisza. I znów nie umiałem nic powiedzieć, znów czułem się kompletnie zagubiony, czułem się całkowicie onieśmielony. I znów byłem stłamszony wręcz jej obecnością.
- Joanna. - wyszeptałem czując, że jej wpatrzone we mnie, pełne szczęścia, duże oczy znów mnie peszą, że znów czuję się onieśmielony.
- Tak? - dziewczyna spytała cichym głosem, głosem sprawiającym mi zniewalającą, porażającą zmysły przyjemność.
            Mając wyjątkową pustkę w głowie rozpaczliwie szukałem jakichś, jakichkolwiek słów, które mógłbym teraz wypowiedzieć. Chrząknąłem i zakaszlałem nerwowo.
- Nie spotkałem cię wcześniej, chyba jesteś tu na wczasach? - wydusiłem w końcu coś z siebie - Albo może w sanatorium... jesteś?
- Hahaha... - dziewczyna roześmiała się wesoło.
- No, bo nie spotkałem... - bąknąłem speszony jej uroczo brzmiącym, niespodziewanie znów rozpalającym me zmysły śmiechem - a przecież z pewnością bym cię zauważył i...
- Przyjechałam tu na weekend do cioci, - przerwała mi, nie pozwoliła dokończyć to, co niezbyt pewnie, a też i z pewnością niezbyt mądrze próbowałem mówić - ale weekend już się kończy i niedługo trzeba będzie wracać do domu.
- Wracać? - wydukałem bez sensu.
   …będzie wracać do domu… - to stwierdzenie sprawiło mi przykrość.
- Niestety… trzeba. - grymas niechęci na krótką chwilę wykrzywił kąciki ust tej ślicznej, stojącej obok mnie dziewczyny.
- Będziesz wracać? - spytałem jakbym nie był w stanie pojąc znaczenia tych słów, jakby to było co najmniej coś dziwnego.
- No, niestety… - powtórzyła i cichutko westchnęła.
- No, ale może jeszcze zdążymy... - urwałem nie umiejąc dokończyć tego impulsywnie wypowiedzianego zdania w sensowny sposób.
- Zdążymy? - spytała zaskoczona, że tak niespodziewanie zamilkłem.
- No, może zdążymy gdzieś pójść... - przerażony pustką w mojej głowie patrzyłem na Joannę.
- Gdzieś pójść? - powtórzyła zdziwiona.
- Wiesz, bo może moglibyśmy pójść gdzieś na jakieś lody... albo może na grzane winko? - udało mi się tą myśl w miarę szybko i z sensem jednak dokończyć.
- Pójść? - powiedziała to tak, że nie wiedziałem czy czasem nie drwi sobie teraz ze mnie, czy nie drwi kpiąc ze mnie, że odważyłem się coś takiego jej zaproponować - Dzisiaj?
   …raz kozie śmierć… - pomyślałem chcąc dodać sobie w ten sposób odwagi.



sobota, 11 czerwca 2005

strona 15

 



            Stałem patrząc na jej uśmiechniętą twarz. Stałem słysząc ten szczery, radosny, niczym nieskrępowany śmiech. Stałem będąc coraz bardziej na siebie wściekły, że tak dziwnie, tak nienaturalnie się zachowuję.
   …stoję jak takie ciele… - wiedziałem, że zachowuję się nie tak jak powinienem, że robię z siebie pośmiewisko.
            Stałem znów mając ochotę stąd uciec. Mając ochotę bez słowa odwrócić się i szybko stąd odejść.
- Nie mówisz nic… - powiedziała z nutką żalu w głosie przerywając tą żałosną męczącą mnie ciszę.
            Powiedziała sprawiając, że jednak nie uciekłem. Jej głos sprawił, że nie odszedłem stąd. Jej głos, a może to, że nawet na to by odejść nie potrafiłem się teraz zdobyć.
- No. - bąknąłem i speszony jej uwagą opuściłem głową szukając ratunku gdzieś tam w chodnikowych płytkach, którymi wyłożona była alejka - …tak jakoś.
   …albo się zaraz wezmę w garść… - postanowiłem - …albo zabiorę się i jednak pójdę sobie…
            Wsparty tym postanowieniem spojrzałem znów w oczy cierpliwie stojącej tuż obok mnie dziewczyny i chrząknąłem próbując opanować to moje cholerne, nie mam pojęcia dlaczego wciąż buntujące się gardło. Zakaszlałem, cicho, krótko, rażąco nerwowo. Dziewczyna widząc, że patrzę na nią oczami wystraszonymi z wrażenia jakie na mnie zrobiło to spotkanie, pewnym siebie ruchem lekko odchyliła do tyłu głowę, lekko ją uniosła i rozchyliła nieznacznie usta ukazując kusząco lśniące, też rozchylone ząbki i łapczywie, z cichym, ale przecież słyszalnym poświstem schwyciła spory haust powietrza.
   …a jednak też jest speszona… - pomyślałem z nagłą satysfakcją - …a jednak też nie potrafi nad sobą zapanować…
- Miło tak dzisiaj… - powiedziała ciepłym, przeuroczo brzmiącym głosem niespodziewanie dodając mi tym otuchy. Nagle poczułem, że wracają mi siły, że wraca ta moja, tak przecież charakterystyczna pewność siebie.
- Miłe popołudnie, to prawda. - odpowiedziałem nieco już ośmielony. Odpowiedziałem jej, choć wciąż jeszcze suchym, wciąż nieswoim jeszcze głosem i szybko dodałem, wręcz wyrzuciłem to z siebie. Coś mnie tknęło by właśnie tak teraz postąpić - Maciek mam na imię.
- Asia. - dziewczyna odpowiedziała krótko.
   …Asia… - jej imię radośnie zadudniło mi w głowie.
- O! - uśmiechnąłem się do niej - Piękne imię.
   …nie Jowita …nie Ksymena albo Sandra… - poczułem nagle ulgę - …a Asia …a po prostu Asia…
- Piękne… - powtórzyłem szeptem.
- Dzięki, ale nie widzę w nim nic szczególnego. - nieco speszona, nieco może i zawstydzona opuściła głowę.
- Nie, nie... - z przejęciem zaprzeczyłem. Mój głos zdecydowanie bardziej już był opanowany - Naprawdę piękne.
   …Asia… - grało mi w uszach niczym śpiewna, radosna, dodająca mi otuchy muzyka - …Asia… Aśka…



piątek, 10 czerwca 2005

strona 14

 



- Bo do tej pory to jakoś tak nieszczególnie było… - cicho dopowiedziałem chcąc swoje wcześniejsze słowa jakoś uzupełnić, jakoś wytłumaczyć to, co tak niezbyt może mądrze powiedziałem.
   …nieszczególnie było?… - poczułem, że się zarumieniłem ze wstydu - …co ja takie głupoty gadam?…
            W oczach dziewczyny coś błysnęło. Pomyślałem, że słysząc tą moją idiotyczną odzywkę właśnie teraz się roześmieje, że wybuchnie nagłym, gwałtownym śmiechem, że zwracając na mnie uwagę przechodzących ludzi bezlitośnie się roześmieje i rozbawiona moim prymitywnym zachowaniem bez słowa odejdzie zostawiając mnie tu, po środku prowadzącej nad morze alei samego. Przeraziłem się, że zostawi mnie tu samego pośród cały czas gdzieś idących, jak na złość akurat dzisiaj tak tłumnie spacerujących, czasem ocierających się o mnie, czasem potrącających mnie stojącego im na drodze, obcych mi ludzi.
  …o cholera… - aż mi się zakręciło w głowie.
            Pomyślałem, że nagle zostanę tu sam, że będzie to widziała zza sklepowej wystawy ta cały czas z pewnością przyglądająca się nam ekspedientka, że będzie się ze mnie śmiała ale nie, dziewczyna nie odeszła, nie roześmiała się. Patrzyła uważnie prosto w moje oczy, patrzyła jakby było w nich coś ją kuszącego, jakby było tam coś sprawiającego, że nie mogła przestać patrzyć.
            I ja też nie mogłem przestać. I ja też zachłannie wpatrywałem się w błękit jej dużych, czarujących oczu.
            - Tak, mamy chyba w końcu wiosnę. - nie odeszła, odpowiedziała mi jednak. Odpowiedziała choć dopiero po chwili, odpowiedziała cały czas przyglądając mi się z uśmiechem na ustach, przyglądając się z zastanawiającą mnie coraz bardziej uwagą. Odpowiedziała wzdychając chwilę wcześniej cichutko, z wyraźną ulgą.
- Mamy wiosnę… - patrząc zachłannie w oczy dziewczyny bezmyślnie powtórzyłem z trudem dobytym gdzieś tam z samego wnętrza niezbyt mile brzmiącym, zmienionym głosem.
            Patrzyłem pożądliwie i czułem, że cały świat zaczyna mi wirować w głowie. Patrzyłem bez umiaru bojąc się, że zaraz się przewrócę, patrzyłem nie mogąc sobie tej przyjemności odmówić.
- Przyjemnie tak sobie połazić bez celu. - dziewczyna powiedziała kokieteryjnie się uśmiechając.
   …a ja stoję jak ten kretyn… - zrobiło mi się głupio - …i nie potrafię się odezwać…
              Wypowiedziała te słowa rozbrajająco mile brzmiącym, zmysłowym głosem zupełnie nie odczuwając skrępowania, zażenowania, paraliżującej obawy, że robi coś złego, coś niedobrego. Mówiła swobodnie, może i trochę frywolnie a ja wciąż byłem tym spotkaniem sparaliżowany. Ona mówiła, a ja wciąż stałem jak porażony, a ja wciąż, nie mam pojęcia dlaczego nie potrafiłem nad sobą zapanować.
- No. - wychrypiałem nie będąc w stanie sklecić żadnego, w miarę logicznego zdania.
- Hahaha… - roześmiała się frywolnie, nieco może zalotnie. Roześmiała się z pewnością widząc to moje zagubienie, widząc jakie wrażenie na mnie zrobiła.



czwartek, 9 czerwca 2005

strona 13

 



            Zrażona chyba tym co usłyszała spojrzała tęsknym wzrokiem na znajdujące się nie tak przecież daleko od nas morze zdając się ignorować moją tu obecność.
   …zrobiłem z siebie debila… - pomyślałem i choć miałem ochotę pójść już sobie, to jednak bezradnie stałem i patrzyłem na nią - …trzeba mi było po prostu …tak jak chciałem to zrobić …odejść stąd...
- Cześć… - odpowiedziała po chwili, z wahaniem i uważnie spojrzała na mnie jednocześnie bosko się uśmiechając.
            I znów nie wiedziałem co mam zrobić, co powiedzieć. Nie miałem pojęcia jak się zachować. Znów miałem w głowie jedną wielką pustkę. Od tego jej uśmiechu świat wirował mi w głowie i choć chciałem jej nagle tyle powiedzieć, powiedzieć, że jest taka piękna, że jest boska, że zakochałem się w niej, że kocham ją, że pokochałem ją, i że dla niej... i że... że...
            Choć w mej głowie rozpętała się burza, to ja wciąż stałem milcząc, stałem jak sparaliżowany. Wiedziałem, że to jest coś wyjątkowego, że to jest coś przerastającego mnie, że choć przecież nie wiem nawet kim ona jest, to przecież wiem, czuję to, właśnie teraz uświadomiłem sobie to, że ją kocham... że się w niej zakochałem jak tylko ją zobaczyłem.
   …nie wiem jak to jest możliwe… - przeraziłem się - …ale jednak tak się stało...
            Tak się stało, bo choć przecież widzę ją pierwszy raz to czuję się tak, jakbym kochał ją już od dawna...
            Chciałem jej to wszystko powiedzieć, chciałem jej to opowiedzieć dobierając wyjątkowych słów ale nie byłem w stanie nic zrobić.
- …kocham cię… - sam nie wiem co mnie tknęło, sam nie wiem jak to możliwe ale bezgłośnie poruszyłem ustami całkiem nieświadomie wypowiadając te słowa.
- Proszę? - dziewczyna zdziwiła się. Może nie zrozumiała mnie, a może zaskoczyło ją to, co wypowiedziałem jedynie bezdźwięcznym ruchem samych warg.
   …proszę?… - krew odpłynęła mi z głowy. Nie mogłem schwycić oddechu, omal mdlejąc nie upadłem - …bo zachowuję się jak ten kretyn…
            Stałem nic nie mówiąc. Stałem, jak porażony nie mogąc się poruszyć. Stałem widząc, że dziewczyna cały czas wyczekująco patrzy na mnie. Patrzy czekając aż coś powiem, patrzy nie odchodząc i nie zostawiając mnie, choć tak się zbłaźniłem.
   …jak ten kretyn… - dudniło mi w głowie - …jak kretyn…
            Chciałem to szybko naprawić. Wiedziałem, że muszę się opanować, że nie mogę zachowywać się jak kilkuletni smarkacz. Choć chciałem, choć wiedziałem, że powinienem powiedzieć coś rozsądnego to udało mi się jedynie, ale dopiero po dłuższej chwili głupio, całkiem nieswoim głosem i zupełnie bez sensu, tym razem dobywając z siebie głosu wydukać jakieś banalnie, naiwnie bezsensowne jedno tylko, beznadziejnie prymitywne zdanie.
- Ładna dziś pogoda. - wydusiłem z siebie chrapliwym, zbyt zapewne cichym, zupełnie nie pasującym do tej sytuacji tonem i wpatrzyłem się w jej piękne oczy - Prawda?
   …jak bezmózg… - zrobiło mi się wstyd, że coś aż tak głupiego powiedziałem.



strona 12

 



            Dziewczyna zaskoczona z pewnością tym, że stoję tak całkiem bez sensu spojrzała na mnie. Spojrzała na mnie przelotnie, jakby tylko po to, by upewnić się czy jeszcze tu jestem. Wiedziałem, że zachowuję się dziwnie ale wciąż nie potrafiłem się odnaleźć. Przecież, skoro nie odszedłem, skoro nie poszedłem w swoja stronę to powinienem podejść do niej bliżej. Przecież należałoby coś powiedzieć, coś zrobić, obojętnie co a nie stać tak, jakby mnie całkowicie sparaliżowało. Jakby mi coś odebrało wszystkie zmysły. Wahałem się, próbowałem zdobyć się na jakiś ruch a ona stała znów, zdawałoby się, że całkiem obojętnie patrząc na cichutko szumiące morze. Stała i być może spokojnie czekała na to, co ja zrobię.
   …nie patrzy teraz na mnie… nie widzi tego, co ja robię… - zadudniło mi w głowie - …mogę spokojnie sobie stąd odejść…
            Już chciałem uciec, chciałem nie żyć, modliłem się o koniec świata, bo nie potrafiłem teraz robić nic innego. Ja, który zawsze byłem uważany za kogoś, kogo nic nie było w stanie zaskoczyć. Ja, który z najbardziej dziwnej sytuacji potrafiłem znaleźć zaskakujące innych wyjście stałem teraz zupełnie bezradny. Stałem zdając sobie sprawę z tego, że dzieje się ze mną coś wyjątkowo dziwnego.
            Ktoś przechodzący pomiędzy nami, przechodzący zbyt blisko mnie niechcący mnie potrącił. Już chciałem coś powiedzieć, chciałem zwrócić mu uwagę, by uważał, by patrzył jak idzie ale spostrzegłem znów rozpięty zamek tej tak wyjątkowo cały czas intrygującej mnie dziewczyny.
            Stałem nie czując już nawet jak mocno moje serce wali, jak mi dudni w skroniach, z całą siłą starając się zapanować nad sobą, nad kipiącą z wrażenia w żyłach krwią. By właśnie teraz, tu, przed nią nie upaść, by nie zemdleć z wrażenia uparcie i wciąż tak zaskakująco bezradnie stałem.
            Nagle dziewczyna, wciąż się uśmiechając opuściła w dół głowę niewątpliwie rozbawiona już tą dziwaczną sytuacją, tym zdecydowanie zbyt długo trwającym milczeniem a ja ośmielony tym, że wciąż patrzy nie na mnie, że nie peszy mnie swoim wzrokiem z trudnością zrobiłem dwa nieśmiałe kroki i stanąłem tuż obok niej.
   …o kurde… - poczułem kompletną pustkę w głowie.
            Chciałem się odezwać, chciałem coś powiedzieć ale nie mogłem wydusić z siebie głosu. Moją krtań ścisnął niespodziewany skurcz.
            Dziewczyna nie pojmując z pewnością dlaczego nic nie mówię spojrzała zaciekawiona na mnie. Chrząknąłem starając się przemóc ten dziwny paraliż mych strun głosowych a ona uśmiechnęła się jakby jeszcze cieplej.
- Hej... - w końcu ledwo słyszalnym głosem z trudem wydusiłem z siebie.
   …hej?… - omal nie udławiłem się tym słowem - …co to za idiotyzm?!…
           
 Choć chciałem jej przecież tyle powiedzieć, chciałem powiedzieć co myślę, co czuję, choć nagle przez moją głowę przemknęły miliony jakichś banalnych, pozbawionych sensu tekstów, które mógłbym powiedzieć, które z pewnością powiedziałbym każdej innej dziewczynie, to udało mi się teraz wydobyć z siebie tylko ten suchy, krótki wyraz pozbawiony choćby cienia jakiegoś uczucia. Wyraz wykrztuszony charczącym, bezbarwnym głosem.



środa, 8 czerwca 2005

strona 11

 



            Wzrok, z pewnością uważnie mnie wciąż obserwującej ekspedientki zobowiązywał mnie by tego nie robić, by się nie ośmieszyć. Choć nie patrzyłem teraz na stojącą obok mnie dziewczynę to już w samym fakcie, że tu jest było coś, co mnie obezwładniało, coś co odbierało mi swobodę postępowania, coś co nigdy dotąd mi się nie przydarzyło.
            Coś mnie z niesamowitą siłą ciągnęło do niej jednocześnie paraliżując, zniewalając i nie pozwalając mi na wykonanie jakiegokolwiek ruchu.
    …co to jest?... - czując paraliżujący moją krtań skurcz z trudem przełknąłem ślinę - …co się ze mną dzisiaj dzieje, że się nagle tak kompletnie pogubiłem?...
            Przecież powinienem teraz coś, obojętnie co zrobić, powinienem zrobić coś a nie stać tak bezmyślnie. Przecież nigdy nie miałem problemów w nawiązywaniu rozmowy z dziewczynami.
   …czyżbym jak jakiś idiota kompletnie zbaraniał na widok atrakcyjnie wyglądającej dziewczyny?... - bezmyślnie spojrzałem na rozsunięty zamek jej spodni - …czy to może ten jej wciąż rozpięty …ten cały czas, od kiedy tylko ją ujrzałem rozpięty zamek tak bardzo mnie peszy?...
            Czułem chyba po raz pierwszy w swoim życiu, że zachowuję się tak, jakbym wychował się gdzieś, na jakimś absolutnym odludziu i widok dziewczyny, widok naprawdę wyjątkowo ładnej dziewczyny paraliżował mnie. Czułem, choć tak naprawdę to chyba nie pojmowałem tego, że to jej obecność odbiera mi swobodę działania.
            Mimo woli, zupełnie tego nie kontrolując uparcie patrzyłem na zamek jej spodni. Był rozpięty, rozsunięty do samego końca i bezlitośnie ukazywał okryte cienkimi, cielistymi rajstopami białe majtki jakie miała na sobie. Jak zahipnotyzowany stałem nieruchomo i patrzyłem na zaskakująco dobrze widoczne, znajdujące się pod spodem, pod spodniami białe, okryte rajstopami majtki tej uroczej dziewczyny. Patrzyłem czując, że widok ten, że to co teraz robię wzmaga jeszcze bardziej moje podniecenie. Patrzyłem czując, że rozpala mnie, jak jeszcze nigdy nie rozpalał mnie widok żadnej dziewczyny. Nie chciałem tam patrzeć, nie chciałem tego widzieć ale nie byłem w stanie zapanować nad sobą.
            Stałem i patrzyłem. Patrzyłem aż nagle złapał mnie gwałtowny skurcz żołądka. Poczułem, że coś wewnątrz mnie zaczyna wzbierać, że coś zaczyna mnie od środka palić i przestraszyłem się, że zaraz zwymiotuję. Przeraziłem się myśląc, że wszyscy w około widzą to, co się ze mną dzieje, że widzą to moje nieszczęsne podniecenie, że widzą, jak właśnie tam, w jej rozpięte spodnie uparcie i bezwstydnie się patrzę. Wiedziałem, dotarło w końcu do mnie to, że nie wolno mi tego robić i choć z trudem, to przeniosłem swój wzrok wyżej, na jej twarz.
   …a może, skoro nie umiem …skoro nie jestem w stanie czegokolwiek teraz zrobić …to powinienem pójść sobie w cholerę? - pomyślałem - …to może powinienem ominąć ją i odejść stąd jak najszybciej?…
            Pomyślałem, ale nie byłem w stanie tego zrobić. Choć dziewczyna nie patrzyła już na mnie a tęsknie spoglądała teraz w stronę morza, to przecież chciałem uśmiechnąć się do niej, chciałem podejść trochę bliżej. Chciałem powiedzieć jej, żeby zapięła ten cholerny zamek. Chciałem, ale cały czas czułem, że mam zbyt mało sił by to zrobić. Stałem, coraz bardziej sparaliżowany tą nagłą niemożnością uczynienia czegokolwiek.