Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 11 lipca 2005

strona 45

 



- Bo jakby coś było nie tak… - czułem, że ta rozmowa choć mnie zawstydza, to jednocześnie też mnie, pojęcia nie mam dlaczego rozpala. Zbyt dobrze czułem już, jak mocno wprowadziło mnie to, zdawać by się mogło, że całkiem bezsensowne gadanie w stan podniecenia - Jakby coś było widać… to bym ci przecież już wcześniej powiedział, że…
- To dlaczego nic mi nie powiedziałeś? - Joanna spytała zbyt szybko i nieco nerwowo.
            Nie pozwalając mi dokończyć niezbyt miłym głosem spytała wyraźnie już teraz niezadowolona.
- Nie wiem… - speszyłem się.
- Nie wiesz. No naprawdę… - westchnęła z niezrozumiałym żalem - …wiesz, co?
- Nie przejmuj się tym, - pomyślałem, że spróbuję ją pocieszyć - na pewno nikt nic nie zauważył.
            Kątem oka spostrzegłem, że Joanna uśmiechnęła się sarkastycznie.
- Myślisz? - pokręciła z niedowierzaniem głową.
- No. - czułem, że znów coś mnie zaczyna uwierać w gardle.
- Coś byś mi powiedział? - spytała spoglądając niespodziewanie na mnie a po chwili, nie mogąc doczekać się odpowiedzi ponagliła mnie figlarnie się przy tym uśmiechając - …a co?
- No… - zająknąłem się - że masz rozpięty zamek?
- I tam. - była niewątpliwie rozczarowana tym co usłyszała.
- Naprawdę… - jęknąłem nienaturalnym, strwożonym wręcz już niemal szeptem.
- …jakbyś nie mógł, jakoś czulej. - westchnęła z rezygnacją.
   …jakoś czulej?… - zastanowiło mnie to - …że niby jak?…
            Nagle drgnąłem wystraszony. Niespodziewanie poczułem, że Asia wsunęła dłoń pod moje ramię. Poczułem się dumny, że to zrobiła, ale i też tym skrępowany. Skrępowany, choć niewątpliwie sprawiło mi to przyjemność. Nie powiedziałem jednak nic na ten temat. Nie odezwałem się. Joanna też już teraz milczała. Bez słów, w milczeniu szliśmy promenadą w stronę podnóża Latarni Morskiej.
- Nie jesteś zły, że tak cię złapałam? …teraz? - cicho zapytała gdy uszliśmy już spory kawałek drogi trochę chyba zdziwiona tym, że wciąż idę tak, jakby nic szczególnego się nie wydarzyło. Zdziwiona całkowitym brakiem reakcji z mojej strony. Cały czas niezmiennie szedłem tak, jakbym może nie zauważył tego co przed chwilą zrobiła albo jakbym tak z nią nie raz już chodził i nie robiło to na mnie żadnego już wrażenia. Zapytała zaskoczona może i tym, że idę wciąż tym samym, obojętnym, choć teraz z pewnością zbyt sztywnym, zbyt oficjalnym krokiem, że zachowuję się, że silę się by zachowywać się niezbyt chyba naturalnie. Była zaskoczona bez wątpienia też i tym, że nie zareagowałem na ten jej spontaniczny gest w żaden widoczny, jak się może tego spodziewała sposób - Zrobiło mi się tak troszkę smutno... taka się nagle poczułam… samotna… zagubiona… i tak pomyślałam, że...
   …usprawiedliwia się?… - zdziwiło mnie to - …za tą rękę wsuniętą pod moje ramię? …bo, co? …bo miałem jej rękę odtrącić? …może miałem skarcić ją za to?…
- Nie, no skądże. Dlaczego miałbym być zły? - odpowiedziałem dopiero po kilku krokach. Dopiero jak zebrałem myśli. Zrobiłem to zbyt chyba impulsywnie, wyrzuciłem to z siebie może i zbyt późno, bo Asia przecież celowo urwała próbując wymusić na mnie szybką odpowiedź - Nawet jest mi przyjemnie, że tak idziesz koło mnie. Miło tak…



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz